Czy kiedykolwiek w ogóle pisałem coś porządnie po polsku? Nie wiem. W ostatnich czasach tylko pamiętam, jak piszę tweety. Większość czasu poza oglądaniem filmów nie robię nic po polsku.
Takie jest współczesne życie: dużo wrażeń, dużo do przyjęcia, ale szczególnie dużo czasu na przemyślenia i wyrażanie siebie nie ma.
Historia moich ostatnich kilku lat brzmi tak samo. Studiowałem, tworzyłem (jestem kompozytorem), ale nawet gdy się czymś nie zajmowałem, zajmowałem się czymś innym. Zawsze mam takie pragnienie, żeby być zajętym. Taki styl życia na co dzień wywołuje u mnie poczucie wydajności, sukcesu, nawet jeśli nic znaczącego nie tworzę.
Od zeszłego sierpnia mam wolne. Skończyłem studia na razie, złożyłem rozprawę (o hymnie Hongkongu) i będzie rok, zanim zacznę kolejny stopień studiów. Nie wiedziałem, co mam robić. Czy miałem szukać doraźnej pracy? Przekonałem siebie, że będę pomagać rodzinie w dbaniu o nowy dom. Tak zrobiłem. Dostałem dobrą pracę na pół etatu. Tak zrobiłem. Ale cały czas tkwiło we mnie uczucie, że brakuje mi czegoś. Musiałem się czymś zajmować.
Dlatego stworzyłem nowy kanał na YouTubie. (Już był jeden, ale chciałem czegoś nowego.) Sfilmowałem siebie mówiącego w różnych językach. Tak zrobiłem, bo wszyscy też tak robią. Stworzyłem podcast o językach, i później otworzyłem Patreona dla podcastu. Bo wszyscy tak robią. Zacząłem uczyć języków. Bo zawsze tak robiłem, kiedy nie wiedziałem, co mam robić.
Dzięki tym nowym zajęciom udało mi się być zajętym przez niemal rok. Codziennie zajmowałem się czymś, od czasu do czasu wrzucałem coś na stronę, bo takie rzeczy sprawiają mi stałe poczucie wydajności.
Ale wciąż brakuje mi czegoś.
Czegoś bardziej osobistego, bardziej wewnętrznego.
Zaczynam podejrzewać, że podoba mi się bycie zajętym nie dlatego, że lubię pracować. Nie wierzę w to, że jestem pracoholikiem. Jestem leniwy. Chyba. Podejrzewam, że zajmuję się tymi sprawami, żeby unikać potrzeby myślenia o ważniejszych rzeczach.
Kiedy konkretnie myślałem ostatnio o sobie? Już dawno nie piszę. Nie modlę się. Nie daję sobie ciszy i spokoju, żeby mózg mógł odpocząć i żeby uczucia mogły do niego dotrzeć.
Kiedyś byłem wrażliwą osobą. Kiedy? W szkole. Gdy regularnie wymuszano na mnie pisanie bardzo szczerych tekstów. Pisałem o wartościach, o byciu samotnym, o znaczeniu przyjaźni. Opisywałem rzekę, wzdłuż której codziennie chodziłem i czułem wiatr. W ciągu dwóch godzin musiałem ze środka siebie wydobyć konkretne i przemyślane pomysły, żeby stworzyć tekst, który spodoba się nauczycielce.
Po przerwaniu regularnego pisania straciłem coś. Gdy zaczynałem się skupiać na jednej dziedzinie, na zdobywaniu nowej wiedzy, zatapiałem się coraz bardziej w nauce języków. Topiłem się. Straciłem pewną umiejętność dbania o siebie. Straciłem część swojej osobowości oraz samego siebie. Ironicznie, przez związek z dziewczyną nie stałem się z powrotem wrażliwy i delikatny. Istotnie, to chyba rozsądna nieświadoma decyzja, żeby uniknąć bólów skrywających się w wieloletnim związku na odległość.
Chcę wrócić do wcześniejszego siebie. Chcę znaleźć znaczenie dla codziennego życia. Chcę się czuć. Chcę móc pogrążać się nocą przed snem w swoim umyśle i poczuć zadowolenie, przypominając sobie, że nie tylko tworzyłem i dokonałem dzisiaj pracy, lecz również rosłem, stałem się lepszym człowiekiem, i dowiedziałem się czegoś nowego o swoim własnym życiu.
(To jest początek nowej serii postów, w których przemyśliwam o ważnych dla mnie sprawach. Jest również częścią mojego planu, żeby dotrzeć do poziomu zaawansowanego języka polskiego w ciągu następnego roku.)