W zeszły weekend pojechałem do Manchesteru. Przenocowałem tam u przyjaciela z niedzieli na poniedziałek.
Prawdę mówiąc, po raz pierwszy od zeszłego lata wyjechałem z Birmingham. Winię pandemię – już zbyt przyzwyczajony byłem do braku nowych doświadczeń i otoczeń. Przez wcześniejszy wypadek nie było też możliwości prowadzenia samemu. Szkoda. Chciałbym spróbować.
Jechałem autobusem: zabiera to tylko piętnaście minut więcej niż pociąg, ale kosztuje o wiele mniej. Kiedyś dużo jeździłem autobusem między miastami, ale zbyt dawno tego nie robiłem – mój żołądek nie wytrzymuje dobrze. No przeżyłem.
Po dwóch godzinach słuchania podcastów dotarłem i zaraz na miejscu powitała mnie koleżanka z Instagrama, słynna z uczenia się kantońskiego. Ostatni raz byłem w tym mieście 5 lat temu, przed przeprowadzeniem się do Anglii i rozpoczęciem życia tutaj; tym razem widziałem to centrum miasta z całkowicie nowej perspektywy. Czyli z dwóch nowych perspektyw: jako mieszkaniec innego miasta Anglii, i jako ktoś, kto rozważa zamieszkanie tutaj przez następne trzy lata na studia. (Warto wspomnieć, że nienawidzę dużych miast z wysokimi budynkami i ruchliwymi ulicami.)

Przez następne pół godziny, albo celowo, albo przypadkowo, ona prowadziła mnie przez całe centrum, szukając miejsca do siedzenia i gadania. Ulice wydawały mi się liczne i duże, choć niezbyt trudne do zapamiętania. W pośpiechu wybraliśmy kawiarnię, usiedliśmy i zamówiliśmy brunch. Trochę się zdziwiła, kiedy wyciągnąłem swoją paczkę chusteczek z Hongkongu. Dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, że marka ta jest ważną pamiątką Hongkongu dla nas obojga. Potem postanowiłem zachować go porządnie i nie używać go.
Zaczęliśmy gadać o różnicach między miastami, ostatnich zmianach w życiu tutaj, różnicach kulturowych…Spotkaliśmy się po raz pierwszy w prawdziwym życiu i ja osobiście po raz pierwszy od roku spotkałem kogokolwiek. Byłem dosyć podekscytowany.
Po dwóch dzbankach herbaty zastanowiliśmy się i zaprowadziła mnie do małego parku w dzielnicy uniwersytetów. Mieliśmy nagrać filmik i oboje stresowaliśmy się trochę. Jak na moje szczęście, ona lubi gadać, więc po zadaniu jej każdego pytania nieustannie opowiadała mi o nieocenionych doświadczeniach, opowieściach i wglądach dotyczących nauki kantońskiego. Potem tylko obawiałem się, że nie będę mógł zmontować nagrania w krótki filmik.
Nie chcieliśmy się pożegnać, ale obiecałem, żeby spotkać starego kumpla z uniwersytetu. Więc doszliśmy z koleżanką do centrum miasta i siedząc na ławce, gadaliśmy i czekaliśmy na kumpla. Niespodziewanie ona zdecydowała się, czekając na tramwaj, do nas dołączyć, wraz z mężem. Więc oboje spacerowali i prowadzili mnie po mieście, czekając na męża i szukając restauracji. (W sumie dużo czekania cały dzień.) Podczas kolacji koleżanka zaskoczyła mojego kumpla swoją znajomością kantońskiego!
Nocowałem u kumpla, który robił mi kilka koktajli – to jego nowy hobby. Aż do czwartej gadaliśmy o stanie świata, o kompozycji (naszym wspólnym zawodzie), i o różnicach swoich poglądów. Okazało się wkrótce, że koktajlami bardzo łatwo się upić…w dodatku, od roku nie piłem nic mocniejszego niż piwo.

Następnego dnia nadszedł główny cel wyjazdu: spotkanie z profesorem kompozycji na uniwersytecie. Po brunchu z gospodarzem przybyłem na wydział. Profesor najpierw pokazał mi udogodnienia w budynku i potem kupił mi herbatę w knajpie. Rozmawialiśmy o swoich poglądach co do celu kreatywności, wyrażania ideologii w sztuce, i podejść do planowania nowego dzieła. Prawdę mówiąc, trochę stresujące było wyrazić swoje pomysły abstrakcyjne, w szczególności po roku przerwy od „poważnej” kompozycji. Trochę się boję studiować w przyszłości pod jego nadzorem, bo on ma silne opinie i poglądy, ale jednocześnie jestem przekonany, że to wyzwanie, te trudności są właśnie tym, czego potrzebuję w dalszym rozwoju swoich umiejętności i kariery.

Niestety musieliśmy skończyć rozmowę, jako że on musiał odebrać dziecko. Potem spędziłem trochę czasu w głównej bibliotece i w małym parku w Gay Village. Zamierzałem dalej zwiedzać miasto, ale pojawiły się u mnie bóle w brzuchu, najprawdopodobniej przez kaca. W końcu siedziałem w kawiarni blisko przystanku autobusowego przez godzinę, patrząc na drapacze chmur tego dużego miasta i popijając sobie kawę mokka.
Przecież w tym mieście daje się żyć. Przyjemnie.
(To jest część serii postów, w których przemyśliwam o ważnych dla mnie sprawach. Jest również częścią mojego planu, żeby dotrzeć do poziomu zaawansowanego języka polskiego w ciągu następnego roku.)